06 lutego 2019

Odwet Oceanu

"Odwet oceanu"
Frank Schätzing

Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania:  31 października 2018
Tytuł oryginalny: Der Schwarm
Rok wydania oryginału: 2004
ISBN: 978-83-271-5882-6
Kategoria: thriller, sensacja, kryminał, katastroficzny
Stron: 952



     Frank Schätzing ukończył studia na kierunku komunikacja, długi czas pracował w branży reklamowej. Karierę pisarską rozpoczął na początku lat 90 od nowel i satyr. Jego pierwszą książką był opublikowany 1995 kryminał "Tod und Teufel", a pięć lat później thriller "Lautlos". Największym jego sukcesem jest "Odwet oceanu".

         
„A teraz coś z zupełnie innej beczki” niczym w Monty’m Python’ie . Moja żona, mając najwyraźniej dość mojego przemądrzania się przy redagowaniu jej postów, „poprosiła” mnie o samodzielne zrecenzowane jakieś książki. Dosyć długo opierałem się tej grzecznej propozycji ale cóż, musiałem w końcu ulec. Tą książkę wybrałem sam, a to z dwóch powodów. Po pierwsze to co się rzuca w oczy- okładka, a na niej informacja o 4 milionach sprzedanych egzemplarzy. Nie jest to jakieś szczególnie mobilizujące (są różne upodobania przecież), ale kolejna informacja przeważyła. Cytuję: „…Wieloryby i delfiny atakują łodzie z pasażerami. Parzące meduzy przepędzają turystów  z plaż. W restauracjach eksplodują homary, rozpryskując śmiertelnie niebezpieczną substancję. Miliardy krabów wychodzą z morza i zatruwają miasta na wschodnim wybrzeżu USA…” I najlepsze na koniec „Thriller ekologiczny bazujący na rzetelnej wiedzy naukowej”. A więc zaczynamy.

Jak na apokaliptyczna książkę przystało akcja nie jest ograniczona żadnym konkretnym miejscem na Ziemi. Miejscem tym jest właśnie Ziemia jako całość- co bardzo istotne, choć wypadałoby raczej napisać Ziemia z małej litery… Trzeba przyznać że dwa miejsca, zwłaszcza w pierwszej części książki, szczególnie wybijają się na pierwsze miejsca. Są to wybrzeże Norwegii w okolicach Trondheim oraz wyspa Vancouver w zachodniej Kanadzie. Trudno o bardziej odległe od siebie lokalizacje. Trudno także, zdawałoby się, o bardziej odległe od siebie charaktery jak reprezentujące je postacie. W Trondheim spotykamy Sigura Johansona, naukowca z NTNU- największej uczelni technicznej w Norwegii. Jest to pięćdziesięcio paroletni mężczyzna lubujący się w dobrych alkoholach, wygodnym życiu i oczywiście kobietach (z wzajemnością). Sprawiać może wrażenie playboya, ale to tylko wrażenie. W Kanadzie mieszka Leon Anawak, niewysoki samotnik. Jest to także naukowiec, ale w przeciwieństwie do tamtego- praktyk. Zajmuje się badaniem zachowań stadnych morskich zwierząt cyklicznie przepływających w okolicach wyspy Vancouver. By zarobić na prowadzenie badań pracuje jako przewodnik wycieczek turystów chcących z bliska zobaczyć przepływające humbaki. Ma to też dla niego inny cel. Uważa on bowiem, że poprzez tego typu wycieczki dociera do świadomości ludzi pokazując im inny świat, którego nie muszą się bać a powinni uszanować. Ma w tym jednak przeciwników, również wśród ekologów. Oprócz tych dwóch, zdaje się, głównych bohaterów na łamach książki pojawia się jeszcze kilkanaście postaci, które dla fabuły są nie mniej istotne. Świat ich wszystkich zostaje początkowo lekko przyhamowany, a następnie gwałtownie zatrzymany przez zjawiska, na które człowiek nie był przygotowany. Nie wyobrażał sobie nawet, że coś takiego w ogóle może mieć miejsce. Zaczyna się jak to zazwyczaj w takich historiach bywa, dosyć niewinnie. Morskie zwierzęta, zarówno ryby jak i ssaki, masowo zmieniają swoje zdawałoby się odwieczne trasy migracji. Już to stanowi dla ludzi problem z racji braku połowów. Bardzo szybko przechodzimy do sytuacji, w której wieloryby i orki przeprowadzają SKOORDYNOWANY atak na łodzie, większe okręty próbują zatopić przy pomocy… małż. Ocean się buntuje, światowa gospodarka staje lecz to dopiero „początek boleści”.
Zacznę od tego co mi się w tej książce nie spodobało. Objętość książki jest niesamowita - 949 stron i to nie ona jest problemem lecz ich zagospodarowanie. Prawie połowę z jej objętości, a więc bagatelka jakieś 350-400 stron, zajmują opisy kolejnych zjawisk przeczących naturze, występujących czy to w głębinach oceanu czy też na złocistych plażach. Wszystko to można stwierdzić jednym zdaniem ”co tu się do diabła wyrabia” i rozkładaniem rąk przez kolejnych naukowców czy specjalistów z firm wydobywczych. Jest to według mnie celowe działanie autora, które ma pokazywać z jednej strony jak nieznanym i niesamowitym miejscem może być i jest dla nas ocean, z drugiej zaś jak mozolna jest praca naukowca. Jak krok za krokiem, bez efektów specjalnych, wręcz niezauważalnie składa się te małe puzzle by dojść do prawdy, albo choć prawdopodobnych wyjaśnień. Ma to swój sens i uzasadnienie, ale powoduje, że książka jest momentami niesamowicie nudna i trzeba po prostu to przetrwać. Irytujące dla mnie też było przeskakiwanie z jednego statku badawczego do drugiego, z innego laboratorium do kolejnego. Oczywiście w najciekawszych momentach. Ten wybieg jest akurat w pełni zrozumiały, ale po którymś razie wnerwia. Więcej za to jest plusów.
Przede wszystkim nie jest sztampowa. Nie licząc wymuszonego fabułą opowiadania historii z perspektywy bohaterów ratujących świat (a i to bez peleryn i broni, za to w białych kitlach) zaskakuje. Znacie to uczucie gdy po 10 minutach filmu czy czytania książki już wiecie co się stanie? „Ta prześpi się z tym, a ten zginie”. Otóż ja też miałem takie mimowolne założenia i żadne się nie sprawdziło! Koleje losu bohaterów nie potoczyły się wcale tak jak przewidywałem i zaczynając ją nie da się niczego przewidzieć. Każdy może zginąć, a romanse mogą kwitnąć w niespodziewanych miejscach. A właśnie romanse… teraz coś dla was drogie Panie. Nie znajdziecie w tej książce wielu relacji damsko- męskich, widać że chłop ją pisał, ale oczywiście to też jest. Zwłaszcza w drugiej części książki opisane są głębokie odczucia bohaterów ich rozterki, wyrzuty sumienia (także za przeszłość z przed opisywanych wydarzeń), ból straty i rodzące się nowe emocje. To chyba takie smaczki dla was, ale mi też się spodobało. Wam z kolei się spodoba kolejny plus tej książki, a więc ilość wysiłku jaką autor włożył w jej napisanie. To widać. Znacie pojęcie hydraty metanu? Ja nie znałem. Coś może na Chemii, kiedyś tam… Nie miałem pojęcia co to jest, gdzie to jest i ile tego jest! A także jakie to może mieć skutki. „W drugiej połowie XX wieku naukowcy dokonali niesamowitego odkrycia u wybrzeży środkowej Norwegii. Natknęli się na ślady takiego osuwiska. Dokładniej mówiąc, było więcej osuwisk, które zniosły dużą część tamtejszego stoku kontynentalnego i miały miejsce w ciągu czterdziestu tysięcy lat (…) Ściślej rzecz biorąc, fazy stabilności hydratu- patrząc z punktu historii Ziemi- były raczej wyjątkiem.” Można o tym poczytać na Wikipedii, ale polecam książkę. Autor włożył wiele pracy w ujęcie jak największej ilości szczegółów przy opisywaniu miejsc i przedmiotów, przekazuje jak wiele wiedzy zarówno z dziedziny nauk ścisłych, jak i filozofii czy może bardziej etyki.
Reasumując. Książce daje 4+. Początek, swego rodzaju wprowadzenie, jest dla mnie przydługie, ale warto przez to przejść. Akcja robi się potem bardzo wartka i te kolejne 500 stron ucieka bardzo szybko. Książka ta poszerza wiedzę samą w sobie (i nie chodzi mi tu wcale o wspomniane hydraty metanu), ale też poszerza horyzonty. Dlaczego? A to już musicie sprawdzić sami. Polecam.

Brak komentarzy: