"Odwet oceanu"
Frank Schätzing
Frank Schätzing
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 31 października 2018
Tytuł oryginalny: Der Schwarm
Rok wydania oryginału: 2004
ISBN: 978-83-271-5882-6
Kategoria: thriller, sensacja, kryminał, katastroficzny
Stron: 952
Data wydania: 31 października 2018
Tytuł oryginalny: Der Schwarm
Rok wydania oryginału: 2004
ISBN: 978-83-271-5882-6
Kategoria: thriller, sensacja, kryminał, katastroficzny
Stron: 952
Frank Schätzing ukończył studia na kierunku komunikacja, długi czas pracował w branży reklamowej. Karierę pisarską rozpoczął na początku lat 90 od nowel i satyr. Jego pierwszą książką był opublikowany 1995 kryminał "Tod und Teufel", a pięć lat później thriller "Lautlos". Największym jego sukcesem jest "Odwet oceanu".
„A teraz coś z zupełnie
innej beczki” niczym w Monty’m Python’ie . Moja żona, mając najwyraźniej dość
mojego przemądrzania się przy redagowaniu jej postów, „poprosiła” mnie o
samodzielne zrecenzowane jakieś książki. Dosyć długo opierałem się tej
grzecznej propozycji ale cóż, musiałem w końcu ulec. Tą książkę wybrałem sam, a
to z dwóch powodów. Po pierwsze to co się rzuca w oczy- okładka, a na niej
informacja o 4 milionach sprzedanych egzemplarzy. Nie jest to jakieś
szczególnie mobilizujące (są różne upodobania przecież), ale kolejna informacja
przeważyła. Cytuję: „…Wieloryby i delfiny atakują łodzie z pasażerami. Parzące
meduzy przepędzają turystów z plaż. W
restauracjach eksplodują homary, rozpryskując śmiertelnie niebezpieczną
substancję. Miliardy krabów wychodzą z morza i zatruwają miasta na wschodnim
wybrzeżu USA…” I najlepsze na koniec „Thriller ekologiczny bazujący na
rzetelnej wiedzy naukowej”. A więc zaczynamy.
Jak na apokaliptyczna
książkę przystało akcja nie jest ograniczona żadnym konkretnym miejscem na
Ziemi. Miejscem tym jest właśnie Ziemia jako całość- co bardzo istotne, choć
wypadałoby raczej napisać Ziemia z małej litery… Trzeba przyznać że dwa
miejsca, zwłaszcza w pierwszej części książki, szczególnie wybijają się na
pierwsze miejsca. Są to wybrzeże Norwegii w okolicach Trondheim
oraz wyspa Vancouver w zachodniej Kanadzie. Trudno o
bardziej odległe od siebie lokalizacje. Trudno także, zdawałoby się, o bardziej
odległe od siebie charaktery jak reprezentujące je postacie. W Trondheim
spotykamy Sigura Johansona, naukowca z NTNU- największej uczelni technicznej w
Norwegii. Jest to pięćdziesięcio paroletni mężczyzna lubujący się w dobrych
alkoholach, wygodnym życiu i oczywiście kobietach (z wzajemnością). Sprawiać
może wrażenie playboya, ale to tylko wrażenie. W Kanadzie mieszka Leon Anawak,
niewysoki samotnik. Jest to także naukowiec, ale w przeciwieństwie do tamtego-
praktyk. Zajmuje się badaniem zachowań stadnych morskich zwierząt cyklicznie
przepływających w okolicach wyspy Vancouver. By zarobić na prowadzenie badań
pracuje jako przewodnik wycieczek turystów chcących z bliska zobaczyć
przepływające humbaki. Ma to też dla niego inny cel. Uważa on bowiem, że poprzez
tego typu wycieczki dociera do świadomości ludzi pokazując im inny świat,
którego nie muszą się bać a powinni uszanować. Ma w tym jednak przeciwników,
również wśród ekologów. Oprócz tych dwóch, zdaje się, głównych bohaterów na
łamach książki pojawia się jeszcze kilkanaście postaci, które dla fabuły są nie
mniej istotne. Świat ich wszystkich zostaje początkowo lekko przyhamowany, a
następnie gwałtownie zatrzymany przez zjawiska, na które człowiek nie był
przygotowany. Nie wyobrażał sobie nawet, że coś takiego w ogóle może mieć
miejsce. Zaczyna się jak to zazwyczaj w takich historiach bywa, dosyć
niewinnie. Morskie zwierzęta, zarówno ryby jak i ssaki, masowo zmieniają swoje
zdawałoby się odwieczne trasy migracji. Już to stanowi dla ludzi problem z
racji braku połowów. Bardzo szybko przechodzimy do sytuacji, w której wieloryby
i orki przeprowadzają SKOORDYNOWANY atak na łodzie, większe okręty próbują zatopić
przy pomocy… małż. Ocean się buntuje, światowa gospodarka staje lecz to dopiero
„początek boleści”.
Zacznę od tego co mi się
w tej książce nie spodobało. Objętość książki jest niesamowita - 949 stron i to
nie ona jest problemem lecz ich zagospodarowanie. Prawie połowę z jej
objętości, a więc bagatelka jakieś 350-400 stron, zajmują opisy kolejnych
zjawisk przeczących naturze, występujących czy to w głębinach oceanu czy też na
złocistych plażach. Wszystko to można stwierdzić jednym zdaniem ”co tu się do diabła
wyrabia” i rozkładaniem rąk przez kolejnych naukowców czy specjalistów z firm
wydobywczych. Jest to według mnie celowe działanie autora, które ma pokazywać z
jednej strony jak nieznanym i niesamowitym miejscem może być i jest dla nas
ocean, z drugiej zaś jak mozolna jest praca naukowca. Jak krok za krokiem, bez
efektów specjalnych, wręcz niezauważalnie składa się te małe puzzle by dojść do
prawdy, albo choć prawdopodobnych wyjaśnień. Ma to swój sens i uzasadnienie,
ale powoduje, że książka jest momentami niesamowicie nudna i trzeba po prostu
to przetrwać. Irytujące dla mnie też było przeskakiwanie z jednego statku
badawczego do drugiego, z innego laboratorium do kolejnego. Oczywiście w
najciekawszych momentach. Ten wybieg jest akurat w pełni zrozumiały, ale po
którymś razie wnerwia. Więcej za to jest plusów.
Przede wszystkim nie jest
sztampowa. Nie licząc wymuszonego fabułą opowiadania historii z perspektywy
bohaterów ratujących świat (a i to bez peleryn i broni, za to w białych
kitlach) zaskakuje. Znacie to uczucie gdy po 10 minutach filmu czy czytania
książki już wiecie co się stanie? „Ta prześpi się z tym, a ten zginie”. Otóż ja
też miałem takie mimowolne założenia i żadne się nie sprawdziło! Koleje losu
bohaterów nie potoczyły się wcale tak jak przewidywałem i zaczynając ją nie da
się niczego przewidzieć. Każdy może zginąć, a romanse mogą kwitnąć w
niespodziewanych miejscach. A właśnie romanse… teraz coś dla was drogie Panie.
Nie znajdziecie w tej książce wielu relacji damsko- męskich, widać że chłop ją
pisał, ale oczywiście to też jest. Zwłaszcza w drugiej części książki opisane
są głębokie odczucia bohaterów ich rozterki, wyrzuty sumienia (także za
przeszłość z przed opisywanych wydarzeń), ból straty i rodzące się nowe emocje.
To chyba takie smaczki dla was, ale mi też się spodobało. Wam z kolei się
spodoba kolejny plus tej książki, a więc ilość wysiłku jaką autor włożył w jej
napisanie. To widać. Znacie pojęcie hydraty metanu? Ja nie znałem. Coś może na
Chemii, kiedyś tam… Nie miałem pojęcia co to jest, gdzie to jest i ile tego
jest! A także jakie to może mieć skutki. „W drugiej połowie XX wieku naukowcy
dokonali niesamowitego odkrycia u wybrzeży środkowej Norwegii. Natknęli się na
ślady takiego osuwiska. Dokładniej mówiąc, było więcej osuwisk, które zniosły
dużą część tamtejszego stoku kontynentalnego i miały miejsce w ciągu
czterdziestu tysięcy lat (…) Ściślej rzecz biorąc, fazy stabilności hydratu-
patrząc z punktu historii Ziemi- były raczej wyjątkiem.” Można o tym poczytać
na Wikipedii, ale polecam książkę. Autor włożył wiele pracy w ujęcie jak największej ilości szczegółów przy opisywaniu miejsc i przedmiotów, przekazuje jak
wiele wiedzy zarówno z dziedziny nauk ścisłych, jak i filozofii czy może
bardziej etyki.
Reasumując. Książce daje
4+. Początek, swego rodzaju wprowadzenie, jest dla mnie przydługie, ale warto
przez to przejść. Akcja robi się potem bardzo wartka i te kolejne 500 stron
ucieka bardzo szybko. Książka ta poszerza wiedzę samą w sobie (i nie chodzi mi
tu wcale o wspomniane hydraty metanu), ale też poszerza horyzonty. Dlaczego? A
to już musicie sprawdzić sami. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz